03.
Dopinamy wszystkie sprawy przed naszym wyjazdem do Łodzi. Co będzie – okaże się.
Wczoraj po długiej przerwie miałam sesję z terapeutką. Nie była jakaś specjalnie konstruktywna, ale chociaż się do porządku wygadałam. Wszyscy wiemy, że obecnie tkwimy na etapie przejściowym, i mieszkaniowo i w ogóle. Teraz podczas naszego wyjazdu coś w końcu powinno się ruszyć…
Dzisiaj z kolei mieliśmy wycieczkę do Chorzowa. Otóż okazało się, że jest tam jakiś wypasiony komis ze sprzętem grającym i teść zagadał, czy nie kupilibyśmy czegoś w jego imieniu i nie przywieźli mu. No to pojechaliśmy. Dojazd okazał się bardzo dogodny i nawet było gdzie zaparkować. Komis faktycznie jest wypasiony, półki pełne przeróżnych sprzętów, ja się na tym kompletnie nie znam, wypatrzyłam tylko jakieś radio (czy co to jest) Radomor. Mój ojciec takie miał i potem ktoś je ukradł ze starego mieszkania rodziców. Obecnie taki sprzęt jest wart całe 2500 zł.
Facet miły i fachowy, Miś zapłacił, zabraliśmy skrzynkę i pojechaliśmy z powrotem do Zabrza. Jako, że renta przyszła wcześniej i popłaciłam wszystkie zobowiązania na luty – zostało trochę grosza na ciuchy, które sobie upatrzyłam. W Housie kupiłam dla nas skarpetki, a w Croppie – bluzę z wyhaftowanym Gengarem. :) Miś kupił sobie czapkę ze Shrekiem – dla niego w standardowych butikach nie ma niestety rozmiarówki. Potem zajechaliśmy do KiK i o dziwo były bardzo fajne spodnie dresowe na Misia – w końcu coś porządnego, a nie kawałek szmatki – więc Miś sobie zakupił. Miś pod tym względem jest typowym facetem i mógłby 20 lat chodzić w jednym podartym t-shircie. Dlatego przyszła żonka ma zezwolenie na ubieranie swojego chłopa, a on ogranicza się do minimum wysiłku przy kupowaniu – i nosi. :)
Byliśmy też w Biedronce, gdzie oczarowała nas poduszka w kształcie głowy kota i oczywiście ją kupiliśmy, bo była tania.
Odwiedziłam również sklep Woolworth – chyba pierwszy w Zabrzu?, ale rozczarował mnie. Chińska tandeta w kiepskim wydaniu, już w Action/TEDI/Mr. DIY są lepsze rzeczy i lepszej jakości… Rozbawiły mnie gumowe szczury do rozciągania i pojemnik na psie woreczki w kształcie emoji kupy, ale na takie fanty zdecydowanie szkoda pieniędzy.
Po powrocie do domu poskładałam jeszcze pranie i chyba będę grać w Diablo – chciałabym je wreszcie skończyć. Ukończyłam już główną fabułę i przechodzę teraz dodatek Reapers of Souls, przy czym trochę mnie denerwuje, że jest sztucznie i na siłę wydłużony… Just Blizzard things, ale grę i tak kupiłam z drugiej ręki.
Znalazłam ładowarkę do 3DSa i już jest gotowy do odpalenia Pokemon Ultra Sun – tak, stare gry z Pokemonami podobają mi się bardziej, niż te najnowsze na Switcha. Sword był super, ale Violet – całkowicie nowa koncepcja – rozczarował mnie. Do tego był strasznie zabugowany.
Co do książek, niestety Shadow Raptors weszło mi średnio. W sensie, fabuła zapowiada się ciekawie i sam koncept też jest interesujący, ale strasznie dużo w tej książce terminologii typowej dla sci-fi i trochę dla fizyki, a z tego przedmiotu niestety nie byłam orłem w szkole. To wymaga ode mnie ogromnego skupienia, a mimo że czytam dany fragment po trzy razy, to i tak nie jestem za bardzo w stanie sobie tego wyobrazić. Do tego imiona i nazwiska postaci, wszystkie mi się mylą. Także niestety jestem trochę za tępa na tę książkę, przynajmniej na razie.
Tak zatem planuję zacząć czytać książkę “Dżuma. Czarna śmierć”.
Jutro czeka nas dłuższy spacer z Niurą – dzisiaj już nie daliśmy rady, ale nasza psica waży O WIELE za dużo i koniecznie trzeba ją odchudzić (nas też to dotyczy). Z tego powodu ma też zakaz spożywania smaczków. No i Niura jedzie z nami do Łodzi, więc może będzie mieć tam więcej aktywności. Ją też trzeba spakować i wszystkiego dopilnować. Kiteczki zostaną z moją mamą.
Po powrocie do Zabrza chciałam wystawić na Vinted trochę książek, coś z literatury obozowej – ale żadne białe kruki, a także moje książki dotyczące chorób psychicznych i schizofrenii, a mam ich kilka. Nie mogę czytać takich książek, bo potem w snach nawiedza mnie rok 2006, psychiatryki i jakieś popieprzone rzeczy… A poza tym od x lat siedzę na różnych forach psychiatrycznych, sama mam jedno i za dużo nowego już się nie dowiem. Zresztą sama też przeszłam przez większość tych rzeczy, także tego. Z sentymentu zostawię sobie chyba (chyba…) tylko “Obłęd” Krzysztonia, chociaż nie sądzę, że jeszcze będę kiedykolwiek chciała wrócić do tych książek. Ale przypominają mi rok 2010, jakieś próby wygrzebywania się z dołka, walkę ze schiza i lękami, a także mój stary komiks “Wariat i Wilk”, który przez 11 lat pełnił u mnie rolę terapeutyczną.
Może z Łodzi też przywieziemy jakieś fanty na sprzedaż. :)
No i tyle. Idę na przebieżkę z psicą po bliższej okolicy.